Korzystając z tych kilku wolnych dni, nabyłam także swoje pierwsze doświadczenia jako introligator-amator (bardzo amator...) - skończyłam niedawno swoją powieść - tę, o której wspominałam w poprzednich wpisach. Moja pierwsza recenzentka zażyczyła sobie wydruk, by oczu swych nie męczyć wślepianiem w ekran. Uznałam, że te 450 stron mojej ciężkiej pracy wymaga stosownej oprawy - więc je oprawiłam. Wyszło koślawo i trochę kiczowato, a kryształki zaczęły żyć własnym życiem (przykleiłam równo, naprawdę, później się rozjechały), ale jak na pierwszy raz, i tak jestem z siebie dumna :)
Mimo wszystko, myśląc o tych Świętach, czuję lekki niedosyt. Jakoś to wszystko... Za szybko, za krótko, za bardzo w biegu. Zawsze najbardziej lubiłam ten nastrój oczekiwania, a teraz trochę go zabrakło, mimo że odhaczyłam punkty na swojej przedświątecznej liście "do zrobienia". Za to objadłam się jak zwykle - na sałatkę jarzynową nie spojrzę chyba przez najbliższe pół roku ;)