Podnoszę filiżankę do ust, odginając elegancko mały palec. Upijam łyk,
wdychając rześkie poranne powietrze i odstawiam ją z powrotem na spodek z
subtelnym szczęknięciem. Uwielbiam ten dźwięk, nawet jeśli oznacza dodatkową
ilość zmywania. Odpowiednia oprawa
potrafi sprawić, że nawet tania kawa rozpuszczalna z niemieckiego marketu
smakuje wytwornie, choć muszę przyznać, że 6-ta Symfonia Beethovena brzmi nieco
groteskowo w zestawieniu z brzydkim, burym podwórzem, nad którym pochylają się
brudne bloki, spoglądając pustymi, odrapanymi oknami na toczące się w dole
życie. Moje znajduje się akurat na wprost śmietnika: nachodzi mnie refleksja,
że tapczan, który ktoś porzucił obok kontenera, i tak jest nowszy i mniej
zniszczony niż większość mebli znajdująca się w moim wynajętym mieszkaniu.
Ściągam słuchawki,
słysząc przytłumione głosy zza zasłony muzyki. Grupka lokalnych niebieskich
ptaków pociąga jakiś podejrzany napój z plastikowej butelki ukrytej w zmęczonej
reklamówce. Siedzą na rozklekotanej ławeczce, nad wielką kuwetą dla miejscowych
kotów, która pierwotnie miała służyć jako piaskownica. Co jakiś czas warczą na
siebie ochryple, gdy któryś łyknie zbyt dużą jak na swój przydział porcję.
Zastanawiam się, czy też tak kiedyś skończę, jeśli dalej będę pijać cydr przed
południem.
Po chwili mija ich
kobieta z dwojgiem dzieci. Chłopczyk i dziewczynka idą raźno, dzierżąc w
rączkach jakąś kolorową tandetę w celofanie, który szeleści w rytm ich kroków.
Dziś Dzień Dziecka, przemyka mi przez myśl.
- Mamusiu, a pójdziemy
dziś na plac zabaw? – chłopiec wskazuje palcem kuwetę.
Plac zabaw - trochę brudnego piasku, huśtawka z opony i stara ławka... Pomyśleć,
że ten apokaliptyczny krajobraz może się komukolwiek kojarzyć z zabawą…
Dziecięca wyobraźnia potrafi jednak działać cuda – przypominam sobie, jak przed
laty frajdę sprawiało mi skakanie po płytach chodnikowych tak, by nie
następować na linie.
Z zamyślenia wyrywa
mnie dzwonek telefonu – to mama. Pewnie chce złożyć mi życzenia.
- Byłaś w tym
pośredniaku? – rzuca na przywitanie.
- Prawie – wzdycham.
To jest teraz drażliwy temat.
- Jak to prawie? To
byłaś czy nie byłaś?
- No nie, ale wysłałam
kilka cefałek…
- Dziecko… wzięłabyś
się poważnie za to szukanie pracy. Czynsz się sam nie zapłaci, a my z ojcem nie
będziemy wiecznie…
- Dzięki za wsparcie,
mamo.
- No nie „dzięki”,
tylko rusz się w końcu do tej roboty, jakoś aktywnie poszukaj… Pochodź po
firmach, popytaj…
- Przecież szukam,
codziennie wysyłam aplikacje. Nic nie poradzę, że nie odpowiadają… W agencji
pośrednictwa też byłam i nic…
-
Chciałam Ci tylko powiedzieć, że albo sobie coś znajdziesz na już, albo wracasz
do domu, bo nie zamierzam sponsorować twojego bezcelowego bujania się po
mieście…
- A co z
wypowiedzeniem?
-
Ano właśnie: Agata od cioci Lucyny znalazła sobie pracę we Wrocławiu i szuka
mieszkania, może zająć twoje miejsce, skoro i tak nie masz tam nic do roboty…
Może się wprowadzić już od przyszłego tygodnia.
Przeczekuję
kilkunastominutową tyradę o tym, jak to powinnam się wziąć w garść i potem już
nie mogę sobie znaleźć miejsca. Zepsuła mi cały poranek. Chciałabym uciec, od
tych problemów, od tego gderania, ale
nie mam dokąd. Właściwie od jakiegoś czasu jedyną moją odskocznią są zakupy w
pobliskim markecie, albo oglądanie witryn w galerii i zastanawianie się, co bym
sobie kupiła a) gdybym miała za co b)
gdyby mieli mój rozmiar. Nie chce mi się iść do galerii, poza tym lodówka
świeci pustkami, więc tym razem wybieram
market.
Snuję się między
półkami i bardziej oglądam niż kupuję. Kiedy studiuję skład szynki drobiowej,
korpulentna blondynka w błękitnym sklepowym uniformie rzuca paczkowany ser na
półki wielkiej lodówki. Jej zamaszyste ruchy zdradzają głęboką nienawiść do
wykonywanej pracy, ale i tak jej zazdroszczę. Coraz częściej łapię się na tym,
że zazdroszczę każdemu, kto wykonuje jakiekolwiek zajęcie zarobkowe. Przynajmniej
nie zaczynają dnia od słuchania gderania o swoim nieudacznictwie…
Sklep pełny jest rozgadanych dzieci, korzystających z faktu, że rodzice i
dziadkowie tego dnia chętniej niż zwykle wyskakują z kasy, by spełniać ich
zachcianki. Barbie, jednorożce, roboty, samochody, jakieś dziwne wynalazki do
kolekcjonowania… Za moich czasów chyba nie było tyle tego wszystkiego…
Starannie wybieram
kasę, oceniając szybkość rąk kasjerek i stopień zapełnienia wózków w kolejce.
Mam jednak pecha, bo jakaś dziewucha przede mną zaczyna się awanturować o cenę
awokado w promocji. Po chwili już trzy kasjerki rozkminiają, dlaczego nie jest
o złoty dwadzieścia tańsze. Z nudów przyglądam się ludziom. Za mną stoją dwie
dziewczynki z dziadkiem.
- Jak dorosnę, będę
budować takie rakiety – stwierdza jedna z nich, chyba starsza, falując w
powietrzu modelem wahadłowca. – A ty, Nikola, kim będziesz?
Blondyneczka obwieszona plastikową biżuterią wzrusza ramionami.
- Piosenkarką, albo
aktorką albo modelką i miss świata…
- Ja bym wolała być
reżyserką zamiast aktorką, bo reżyser rządzi, a aktorka tylko gra…
- No to chciałabym być
i reżyserką i aktorką i piosenkarką i modelką. I jeszcze malarką… No i miss
świata oczywiście.
- No ja też. Będę i
budować rakiety i robić filmy. Modelką też mogę być…
Wracam myślami do czasów,
kiedy byłam w podobnym wieku. Miałam tysiąc różnych wyobrażeń na temat tego,
jak moje dorosłe życie będzie wyglądać. Pamiętam, jak oglądałam „Słodkie
Zmartwienia” i wyobrażałam sobie, że moja przyszłość będzie polegała na
jeżdżeniu kabrioletem, imprezach nad basenem i robieniu zakupów. Co by sobie
pomyślała mała Matylda widząc mnie teraz? Bezrobotną absolwentkę Wyższej Szkoły
Gotowania na Gazie, jak to z dumą podkreśla mama…
Kasjerka wraca na
swoje stanowisko – widocznie udało się znaleźć satysfakcjonuje rozwiązanie w
sprawie awokado. Ma zmęczoną twarz, zaciśnięte usta. Ciężki, nieumiejętnie
zrobiony makijaż sprawia wrażenie, jakby miała się za chwilę roztopić,
pozostawiając na podłodze barwną plamę. Próbuję wyobrazić ją sobie jako małą
dziewczynkę - taką jak te, które stoją za mną w kolejce - bawiącą się z innymi
dziećmi na podwórzu i snującą marzenia o swojej przyszłości. Ciekawe, kim
chciała zostać? Nawet jeśli już wtedy planowała pracę w sklepie, to pewnie nie
wiedziała jeszcze, ile będzie zarabiać i z jakimi problemami będzie się użerać.
Być może te dwie spełnią kiedyś choć część swoich marzeń, ale największe szanse
mają na to, by jak większość dzieci, wyrosnąć na zwyczajnych dorosłych
zmagających się z rachunkami, kredytami, stresem, brakiem pieniędzy, nudną
pracą, odpowiedzialnością, brakiem czasu i chronicznym zmęczeniem… Największy
urok dzieciństwa polega na tym, że jeszcze tego nie wiedzą…
Tak, taki jest właśnie urok dziecińtwa :) Mieć marzenia i niepodważalne przekonanie, że się same spełnią. I że życie będzie miało tylko piękne kolory...
OdpowiedzUsuńFantastyczny tekst!
Pozdrawiam, Pola :)
Dziękuję za odwiedziny i miły komentarz :)
UsuńZacznij pisać za kasę, robisz to świetnie, choć nie wiem jak z zapotrzebowaniem. Jedna z blogerek, które znam pracowała w czasopiśmie, teraz pisze teksty jako wolny ptak....
OdpowiedzUsuńDokładnie.. POdpisuje sie
UsuńJestem podobnego zdania, masz lekkie pioro i jestes bardzo spostrzegawcza.
UsuńBeethoven na takim osiedlu jest jak tęczowy paw jednorożca roznoszący się rozkosznie na nieboskłonie, póki nie utraciwszy swego impetu, subtelnie nie opadnie niby migocząca mgiełka na spękany, brudny bruk...
OdpowiedzUsuńJakie kwieciste porównanie :D
UsuńŚwietnie piszesz, dobrze się czytało, pozdrowienia ☺
OdpowiedzUsuńPiękne napisane, masz talent do tego!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Weronika S.
pasjeweroniki.blogspot.com
Świetnie piszesz, tym się zajmij!👍A propos dzieciństwa...coraz częściej wracam myślami do tych beztroskich lat, chętnie bym wróciła. Pozdrawiam serdecznie!😊
OdpowiedzUsuńFakt, dzieciństwo ma niepowtarzalny urok, fajnie by było do tego wrócić :)
Usuńteż tak miałam, wyjechałam :) polecam :))
OdpowiedzUsuńZawsze to jakieś wyjście :)
Usuń..znakomity tekst, czyta się wspaniale i piękny obrazek!
OdpowiedzUsuń..czasem cudownie jest, choćby na chwilkę, wrócić do wspomnień
z beztroskiego dzieciństwa :)
- pozdrawiam serdecznie :)
Dziękuję :) Wspomnienia z dzieciństwa mają urok, zupełnie inaczej patrzyło się wtedy na świat.
UsuńMogę jedynie przyłączyć się do zachwytów nad tekstem. A ten fragment o szukaniu pracy, to jakby o mnie i moich młodych, którzy do momentu ogłoszenia pandemii nie znaleźli pracy, bo podobno nikt nie odpowiedział na cv, a teraz zasłaniają się tym, że więcej zwalniają niż zatrudniają. Mieli pretensję, że nie pamiętałam o nich w dniu 1 czerwca. Życzę dalszych równie dobrych tekstów, ale osobiście uważam, że każdy okres ma swoje uroki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i miłe słowo :) Myślę, że sporo młodych ludzi boryka się z problemem znalezienia pracy, szczególnie, jeśli nie mają jeszcze doświadczenia, ale prędzej czy później, na pewno coś się znajdzie, jeśli się dobrze poszuka, trzeba być dobrej myśli :)
UsuńMi również podoba się to jak piszesz. Masz lekki styl pisania i bardzo dobrze czyta się Twoje teksty. ;)
OdpowiedzUsuńPięknie piszesz, przyjemnie czytało się to opowiadanie. Spokojnie mogłabyć pisać książki, masz bardzo ciekawy styl i lekkość pióra.
OdpowiedzUsuńTo prawda dzieciństwo jest beztroskie, bez zmartwień i ta słodka niewiedza, co będzie później.
Dziękuję :)Tak, ta niewiedza jest super, bo ma się przekonanie, że nie ma rzeczy niemożliwych i wszystko się jeszcze może zdarzyć
UsuńOj tak, pamiętam swoje niektóre wizje dotyczące przyszłości. W porównaniu z "dorosłą rzeczywistością" wydają się czasem śmieszne. Ale jednocześnie też piękne :) Ciekawie piszesz, bardzo przyjemnie czyta się twoje teksty. Będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńZawsze warto jest mieć marzenia i dążyć do ich spełnienia. Wiem co mówię, bo sama wiele z nich zrealizowałam :)
OdpowiedzUsuńBrawo za styl i piękny język. Zrób coś z tym bo warto. Świetne. Dobrze się czyta. Jako dzieci mamy wiele marzeń i wiary w siebie, tak jak te dziewczynki w sklepie. I pewności siebie która jest potrzebna do realizacji marzeń.
OdpowiedzUsuń